Rozdrażniona, porzuciłam alienację wg Fromma i poczęłam korzystać z dobrodziejstwa stanowiska komputerowego z aktywnym dostępem do sieci. Przeglądając newsy, zauważyłam coś, przy czym konsument niewidzialnego spaghetti w akompaniamencie weselnych przyśpiewek był tylko lekkim dreszczem.
To miał być czas spokojnej pracy w miejskiej czytelni, z wykładem Fromma w jednej ręce i notatkami w drugiej. Horror rozpoczął się już w minutę po wybraniu sobie przeze mnie miejsca przy stoliku. Sąsiad naprzeciwko mlaskał, wpatrując się z pasją w ekran komputera. Dźwięki dochodzące z jego ust można porównać tylko do nieudanych prób wciągnięcia nitek makaronu ze spaghetti po neapolitańsku. Za mną amator telefonu komórkowego namiętnie słał – i odbierał – wiadomości tekstowe. W końcu sali jakiś miłośnik ludowych piosenek raczył swoje uszy, nie mając świadomości, że z jego słuchawek dźwięk płynie równie donośnie, co z głośników komputerowych. Rozdrażniona, porzuciłam alienację wg Fromma i poczęłam korzystać z dobrodziejstwa stanowiska komputerowego z aktywnym dostępem do sieci. Przeglądając newsy, zauważyłam coś, przy czym konsument niewidzialnego spaghetti w akompaniamencie weselnych przyśpiewek był tylko lekkim dreszczem.
Leszek Miller stanął na czele think tanku SLD, nowo powołanego Instytutu Europejskiego. Portal wPolityce.pl doniósł, iż instytucja ta „ma się zajmować organizowaniem dyskusji na tematy związane z przyszłością Unii Europejskiej oraz wydawać zeszyty naukowe zawierające analizy związane z działalnością Unii Europejskiej”. Nie chcę być oskarżana o malkontenctwo, ale trudno wyobrazić mi sobie mniej odpowiedniego kandydata na koordynatora prac badawczych niż byłego działacza PZPR, który dzięki partyjnej rekomendacji rozpoczął studia w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. „Jaki tank, taki think” – podsumował rewelację jeden z użytkowników forum. Niezaprzeczalnie jednak otwarcie instytucji tego rodzaju (tzn. ściśle współpracującego z daną opcją polityczną) wydaje mi się warte odnotowania i chwili zadumy. Stawia też pytanie o przyszłość think tanków w Polsce.
Przy Centrum Opatrzności Bożej na Wilanowie działa od niedawna Instytut Analiz i Edukacji Profesjonalnej „Przyszłość”, który organizatorzy także pragną uczynić ośrodkiem badawczym i szkoleniowym, skoncentrowanym jednakże wokół myśli chrześcijańskiej. Poznawszy koordynatorów owego projektu, jestem spokojna o jego przyszłość, w przeciwieństwie do postrzegania losu i przydatności Instytutu Europejskiego. Tak czy inaczej polska demokracja dojrzewa, powstają u nas think tanki, tak popularne chociażby w USA. Z założenia niezależne, praktycznie wspierające określoną opcję światopoglądową (i zapewne często także polityczną) ośrodki wkraczają na nasze podwórko, wlokąc za sobą kłopotliwe pytanie o ich sens. Nie jest to żadna uszczypliwość pod adresem think tanków – pytanie o sens nierzadko boleśnie obnaża to, czego pragniemy nie dostrzegać.
Wracając jednak do tematu, funkcje „zbiornika myśli”, jak sama nazwa sugeruje, to tworzenie zaplecza intelektualnego określonego ugrupowania, ruchu, stowarzyszenia etc., choć początkowo think tanki nie były związane z żadną opcją ideologiczną. Wyznaję jednak zasadę, iż finansowanie działalności tego rodzaju instytucji przez państwo lub nawet zamożnych ludzi „dobrej woli” musi pociągać za sobą odpowiednie jej ukierunkowanie. Jest to naturalny proces. Jeżeli też kierownictwo SLD poświęciło na stworzenie własnego instytutu część przyznanych mu przez państwo z ustawowej puli pieniędzy, to osobiście nie widzę w tym sensu, ale prawdopodobnie to lepsze rozwiązanie niż ustanowienie dodatkowej premii dla przewodniczącego – przynajmniej paru doktorantów z wydziału socjologii znajdzie tymczasowe zatrudnienie (biorąc pod uwagę żałosny w większości status materialny owej grupy). Nie miałabym także nic przeciwko takiemu sposobowi spożytkowania części subwencji przez PO lub PiS. Wyrażam nieśmiało nadzieję, że w wypadku tych ugrupowań badania mogłyby przynieść nawet jakąś intelektualną korzyść. Aby taki ośrodek badawczy miał sens, nominacje należałoby jednak rozdzielać raczej nie według partyjnego klucza, lecz podług kwalifikacji – czyli nie Kurski, a Terlecki, nie Nowak, a Gowin. Osoba Leszka Millera jest w świetle powyższych dywagacji bardzo wyrazistym symbolem powrotu do tradycji „mierny, ale wierny” (z tymże Miller nie był nawet wierny, jeżeli policzyć jego romans z Polską Lewicą).
Natomiast w przypadku, gdy istnienie think tanku zależy od płynności finansowej filantropów-ideologów, tym bardziej nie widzę przeciwwskazań. Tu oprócz wzrostu zatrudnienia w sektorze studentów i młodych absolwentów wzrasta także aktywność i społeczne zaangażowanie części Polaków, a także szansa na uzyskanie konkretnej „wartości dodanej” pracy badawczej think tankowych zespołów. Jak miałby zostać spożytkowany owoc tej pracy? Cóż, od wieków istnieje instytucja mecenatu, a wsparcie rozwoju nauki i kultury oraz niesiony przez taką działalność splendor jest dla niektórych celem samym w sobie. Zapewne w większości przypadków raporty z badań byłyby wykorzystywane jako argumenty w dyskusjach na temat ustawowego tworzenia konkretnych rozwiązań w Polsce. A ponieważ od kilku lat prawo konstruowane jest na podstawie wyników sondaży wyborczych, nie uważam, aby przejęcie ich roli kierunkowskazów przez think tanki przyniosło widoczną zmianę na gorsze.
Natalia Szpurko
---
Tekst ukazał się pierwotnie w styczniowym numerze „Gońca Wolności”.