Stowarzyszenie KoLiber Stowarzyszenie KoLiber
881
BLOG

Tomasz Powyszyński: Trzy fantazmaty feminizmu

Stowarzyszenie KoLiber Stowarzyszenie KoLiber Polityka Obserwuj notkę 2

Feministyczna ideologia to ciekawe zjawisko: Jak mało która, potrafiła wyrosnąć na olbrzymim błędzie (w tekście to fantazmat pierwszy), przyswoić sobie dwa kolejne błędy (fantazmaty drugi i trzeci) i tak zręcznie je ze sobą powiązać, by niektórym wydawało się, że to całkiem rozsądne podejście do świata. Błędy te nazwałem fantazmatami, gdyż wychodzę z założenia, że rzeczy należy nazywać po imieniu. W dodatku oba słowa są do siebie bardzo podobne (w wyglądzie i brzmieniu), więc to połączenie narzuciło mi się samo.

Fantazmat pierwszy, czyli gdzie na pewno nie przebiega linia frontu

Ten błąd, ochrzczony przeze mnie fantazmatem, polega na tym, że feminizm jest zbudowany na złej, bo nieprawdziwej wizji świata. Jeżeli coś ma fałszywe podstawy, nie należy spodziewać się, że reszta z tych podstaw wychodząca będzie wolna od błędów. To jak z zadaniem matematycznym: Jeżeli popełnimy błąd, wypisując dane z treści zadania, niemożliwe jest, byśmy doszli do prawidłowego rozwiązania.

Ten fantazmat jest podobny – właściwie jest analogiczny – do tego, który został kiedyś wygłoszony przez Karola Marksa. Marks wyszedł z założenia, że życie to ciągłe ścieranie się dwóch klas: burżuazji i proletariatu. Rewolucja miała zjednoczyć proletariuszy, stąd hasło: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” Zjednoczenie miało nastąpić przeciwko wspólnemu wrogowi – „burżuazji wszystkich krajów”, ale, jak pokazało życie, proletariusz niemiecki jakoś nie chciał bratać się z rosyjskim czy polskim. Sama przynależność do tej samej klasy nie wystarczyła ludziom, by pokonać inne istotne różnice między nimi. Nie okazała się ona, ta przynależność do proletariatu, tak silna i tak spajająca jednostki, jak sądził Marks, a za nim kolejni socjaliści.

Analogiczny błąd popełniają feministki. W ich założeniu życie to ścieranie się, rywalizacja dwóch grup (klas): mężczyzn i kobiet. Gdy się słucha feministek, właśnie taki obraz wyłania się z ich opowieści: Mówią, że mężczyźni zarabiają więcej niż kobiety. Szerzej ten problem omawiam przy okazji obalania fantazmatu drugiego, w dalszej części tekstu. Od feministek słyszy się jeszcze inne rzeczy, które sugerują, że kobiety i mężczyźni rywalizują ze sobą: Mężczyźni mają więcej możliwości rozwoju zawodowego, łatwiejsze ścieżki kariery. Zajęcia przez stulecia uważane za typowo męskie są dużo ciekawsze niż te, które postrzegane były jako typowo kobiece. Kobiety nadal są krzywdzone przez społeczne przyzwolenie na zdradę mężczyzny, które to przyzwolenie nie obejmuje ich, czyli kobiet, bo społeczeństwo łatwiej wybacza zdradę mężczyźnie niż kobiecie. Stąd słynna puenta rzeczywistości, zgodnie z którą gdy mężczyzna ma wiele partnerek seksualnych, to jest Casanovą, a gdy kobieta ma wiele partnerów seksualnych, to jest dziwką. O tym, że mężczyźni przez wieki ciemiężyli kobiety i ciągle to robią, nawet nie wspominam. Widzimy, że mamy do czynienia z bezustanną rywalizacją. Świat w oczach feministek to płaszczyzna, na której pierwiastek męski konkuruje, rywalizuje i walczy z żeńskim. Jest to, naturalnie, błąd. Feministki zasadniczo dobrze rozpoznały, że znajdujemy się na boisku i rozgrywamy mecz, ale pomyliły się co do tego, kto gra w czyjej drużynie.

Głównym konkurentem kobiety nie jest mężczyzna, ale druga kobieta. To innej kobiecie zazdrości ona wyglądu, figury, nóg, powodzenia u płci przeciwnej. I jest to zazdrość większa niż zazdrość w stosunku do mężczyzny, który ma lepiej płatną pracę. Na tle innych kobiet ocenia ona swoją atrakcyjność dla potencjalnych partnerów (niekoniecznie atrakcyjność fizyczną, żeby była jasność). Mężczyźnie wystarczy zdobyć zaufanie kobiety i gdy nadejdzie moment zwierzeń, to prawie zawsze okaże się, że jeżeli ma ona jakiś problem, to gdzieś wmieszana jest we wszystko inna kobieta. Nie jest to przesada ani stereotyp, lecz najprawdziwsza prawda. Kobiety, jeżeli już spiskują i knują intrygi, to raczej nie przeciw mężczyźnie, ale przeciw innej kobiecie.

A co z tzw. „solidarnością jajników”? Czy ona nie jest dowodem na to, że kobiety potrafią się zjednoczyć? Moja odpowiedź brzmi: I tak, i nie. Zauważmy, że podstawą tej „solidarności” nie jest jedynie płeć. Podstawą jest zazwyczaj jakieś doświadczenie dodatkowe, które w niektórych przypadkach może się z płcią wiązać. Jeżeli kilka dziewczyn, oszukanych przez jednego lowelasa, odkrywa między sobą silniejszą więź i chce w jakiś sposób uprzykrzyć życie gagatkowi, to podstawą ich solidarności jest nie tyle to, że wszystkie są kobietami, ale to, że wszystkie zostały wykorzystane przez tego samego człowieka. Sama płeć z pewnością by ich nie zjednoczyła.

Z mężczyznami sprawa jest jeszcze bardziej oczywista. Wystarczy spojrzeć na plac zabaw, gdzie bawi się co najmniej dwóch chłopców. Gry i zabawy, wymyślane bądź podpatrywane, nie są po to, by się dobrze bawić. Nie o to chodzi chłopcom. Dobra zabawa, w ich rozumieniu, to taka, w której można rywalizować, a w konsekwencji – wygrywać. To dlatego od małego chłopaki grają w piłkę, ścigają się, biją, skaczą po drzewach, gonią się z pistoletami w rękach. Chodzi o to, by pokazać, że się jest szybszym, silniejszym, zręczniejszym niż kolega. Bójki, przepychanki i różnego rodzaju potyczki, mniej lub bardziej krwawe, między chłopcami są zbyt częste, by nie zauważyć, że mówią o czymś istotnym. A mówią – krzyczą! – o naturze mężczyzny.

Doprawdy trudno sobie wyobrazić sytuację, w której mężczyzna kupuje drogie auto, by przeskoczyć w jakiejś wymyślonej hierarchii przyjaciółkę. Trzeba zacząć od tego, że w żadnej hierarchii faceta dotyczącej rywalizacji nie ma miejsca dla kobiety. Powodem nie jest, jak mógłby ktoś sądzić, lekceważący do nich stosunek. Absolutnie nie. Przyczyna jest prosta: Jeżeli mamy biegaczy ustawiających się na linii startowej, to żaden z nich nie myśli w tym momencie, by być szybszym niż któryś z kibiców, ale o tym, by być szybszym niż przeciwnik biegnący obok. Mężczyzna nie traktuje kobiety jako przeciwniczki. Nie dlatego, że uważa kobietę za zbyt słabą, by stawać z nią w szranki, raczej dlatego, że instynktownie wie, że to nie z nią się ściga. Drogi samochód, o którym była mowa, mężczyzna kupuje, żeby pokazać sąsiadowi, a także innym samcom, że to on ma siłę i władzę na tym terytorium, czego wymownym atrybutem jest najlepszy wóz w okolicy. Celem w tej grze jest kobieta.

Dwie płcie nie będą nigdy ze sobą konkurować, dlatego że nie w tym celu stworzył jest Pan Bóg. Wojny między nimi z pewnością nie będzie, gdyż, jak mawiał Gerald Ford, za dużo jest fraternizowania się z wrogiem. Płeć, analogicznie do przynależności klasowej u Marksa, jest zbyt słabym czynnikiem jednoczącym. Pierwszy fantazmat feministyczny zostanie zweryfikowany przez historię podobnie, jak został zweryfikowany błąd Marksa – jako bzdura! A że jest to podstawa ideologii feministycznej, to całość runie jak domek z kart, podobnie jak socjalizm. Podsumowując, największym sojusznikiem kobiety jest mężczyzna, a największym sojusznikiem mężczyzny – kobieta. I obie strony to bardzo dobrze wyczuwają.

Fantazmat drugi, czyli co naprawdę wyzwoliło kobiety

Ten fantazmat polega na niesamowitej pysze feministek, które uważają, po pierwsze, że ideologia feministyczna jest czymś naturalnym dla kobiet, czymś bardzo dla nich znamiennym. Objawia się to tym, że każdy atak na feministyczne teorie traktują jak atak na kobiety w ogóle. A prawda jest taka, że większość kobiet nie chce, by reprezentowały je feministki. Nawet jeżeli nie potrafią one sformułować konkretnych argumentów, to intuicyjnie czują (swoją kobiecą intuicją), że to nie jest ideologia dla nich, że ich własne doświadczenie świata odbiega od tego, co wykrzykują feministki. Po drugie, pycha feministek jeszcze wyraźniej objawia się w niestrudzonym wmawianiu wszystkim, że kobiety zostały wyzwolone – przynajmniej częściowo, prawdziwe wyzwolenie ma dopiero nadejść – przez nikogo innego, jak feministki właśnie. Każda zmiana na lepsze w funkcjonowaniu kobiety w świecie przypisywana jest feministkom, przypisywana głównie przez nie same. Natomiast niektórzy ludzie, widząc, co i jak się dzieje na świecie, mają wrażenie zupełnie odmienne.

Na chwilę chciałbym się zatrzymać przy „prawdziwym wyzwoleniu”, które to ma, zdaniem feministek, nadejść w przyszłości. Pod tym pojęciem mają na myśli np. kwestię zarobków, czyli chwilę, kiedy płace kobiet będą równe płacom mężczyzn. Feministki, jak stwierdziłem przy omawianiu fantazmatu pierwszego, głoszą, że mężczyźni zarabiają za tę samą pracę więcej pieniędzy niż kobiety. Jest to nieprawda. Można się zgodzić co do tego, że średnio mężczyźni zarabiają więcej niż kobiety, tzn. gdyby zsumować wszystkie zarobki mężczyzn i wszystkie zarobki kobiet, a następnie podzielić je przez ilość pracujących mężczyzn i, odpowiednio, ilość pracujących kobiet, to z pewnością wyjdzie nam, że mężczyźni zarabiają więcej. I nie ma w tym nic dziwnego ani dyskryminującego, gdyż mężczyźni zwykle piastują wyższe funkcje niż kobiety, wybierają inne dziedziny, widocznie lepiej opłacane. Dlatego powinniśmy się bez opierania zgodzić – średnio mężczyźni zarabiają więcej niż kobiety. Ale na pewno nie można się zgodzić, gdy ktoś mówi, że kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni za wykonanie tej samej pracy. Nie ma dowodów na tego typu praktyki. Żadnych.

Gdyby chcieć to udowodnić, należałoby wziąć dwie osoby (kobietę i mężczyznę) o zbliżonych profilach osobowościowych, o absolutnie identycznym wykształceniu, o absolutnie identycznym doświadczeniu zawodowym, wykonujących absolutnie identyczną pracę w tej samej firmie bądź fabryce, bo przecież różne firmy obracają różnymi pieniędzmi. Dopiero wtedy, mając co najmniej kilka takich przypadków, z których wynikać będzie, że praca kobiet jest gorzej opłacana, można stawiać wnioski, że oto jedna płeć za tę samą pracę dostaje mniejszą płacę. Ja natomiast nigdy nie spotkałem się z ogłoszeniem: „Praca – roznoszenie ulotek! Płaca: chłopcy – 5 zł/h, dziewczyny 4 zł/h”.

Przejdźmy jednak do tego, co tak naprawdę było przyczyną wyzwolenia kobiet. Otóż droga do wyzwolenia została utorowana nie przez feministki, lecz przez postęp naukowo-techniczny, czy feministkom się to podoba czy nie. Dinesh D’Souza pisze (w „Listach do młodego konserwatysty”), że „odkurzacz, wózek widłowy i pigułka antykoncepcyjna odegrały znacznie większą rolę niż całe pisarstwo Betty Friedan i wszystkie komunikaty prasowe Krajowej Organizacji Kobiet”. Dawniej praca w domu była pracą na cały etat (gotowanie zajmowało kilka godzin, a to przecież nie koniec obowiązków gospodyni domowej), a dziś, dzięki udogodnieniom techniki, nie zajmuje to tak dużo czasu. Kiedyś praca poza domem była niezwykle uciążliwa, fizycznie wyczerpująca, często i niebezpieczna. Rozwój technologiczny sprawił, że siła mięśni nie jest już tak istotna – mamy maszyny obsługiwane kilkoma przyciskami i inne udogodnienia, które sprawiły, że pracownik nie musi się bardzo męczyć.

Ponadto pojawiało się zapotrzebowanie na pracę umysłową, więc kobiety, z natury mniejsze i słabsze od mężczyzn, dostały szansę. Różnice w umyśle kobiety i mężczyzny, o których się nieraz mówi, sprawiają, że są pewne prace umysłowe, w których lepiej poradzą sobie kobiety.

Oprócz tego dawniej kobieta nie miała wielkiego wpływu na swoją rozrodczość i nawet nie próbowała iść do pracy, bo wiedziała, że niedługo może być w ciąży i będzie musiała się zwolnić, lub pracodawca nie miał ochoty zatrudniać kobiety, gdyż bardzo dobrze wiedział, że prędzej czy później będzie musiał szukać kogoś nowego na to miejsce. Pigułki antykoncepcyjne to zmieniły, więc tym chętniej kobiety zaczęły podejmować kariery zawodowe i tym chętniej zaczęły być przyjmowane, choć ciągle jeszcze widoczne są przy zatrudnianiu kobiet obawy o to, że może ona zajść w ciążę. Jednak w takich sytuacjach nie chodzi stricte o płeć, ale o kwestie finansowe – bardziej opłaca się zatrudnić osobę, co do której jest pewność, że nie zajdzie nigdy w ciążę, niż osobę, co do której tej pewności nie ma. Nie jest to w żadnym razie przejaw dyskryminacji płciowej, bo nie o samą płeć tu chodzi, lecz o możliwość zajścia w ciążę. Dla wyjaśnienia: Ja nie jestem zwolennikiem antykoncepcji, nie pochwalam jej, wręcz przeciwnie – uważam, że ma rujnujący wpływ na człowieka, ale fakt jest bezsprzeczny – jeżeli możliwość pójścia do pracy i nierezygnowania z niej z powodu zajścia w ciążę nazwać można wyzwoleniem, to tak, pigułka antykoncepcyjna jest jednym z czynników, które doprowadziły do wyzwolenia kobiet. Ale jako że pigułka prowadzi jedynie do pozornego wyzwolenia, to uprawnione byłoby pisanie słowa „wyzwolenie”, jak tutaj, w cudzysłowie, jednak nie jest to główny temat tekstu, więc tylko to sygnalizuję.

Widzimy, że dzięki postępowi naukowo-technicznemu skrócił się czas pracy w domu, tym samym kobiety zyskały czas np. na spotkania towarzyskie, na rozrywkę, na częstsze wyjścia z domu, a także – do pracy. Jednak to nie nastąpiłoby tak szybko, gdyby nie polepszające się warunki pracy, dzięki którym ta zaczęła być coraz lżejsza, bezpieczniejsza i łatwiejsza, i gdyby nie antykoncepcja, która uniezależniła kobietę od rozrodczości.

I to są główne czynniki, które miały wpływ na to, że kobiety dziś są tu, gdzie są. To nie feminizm doprowadził do wyzwolenia kobiet, to nauka i technika. Feminizm tylko skorzystał z okazji i pojawił się w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu. I czas najwyższy odróżnić prawdę od fantazmatów.

Fantazmat trzeci, czyli dlaczego feminizm to zwycięstwo mężczyzny

Feministkom wydaje się, że to, co osiągnięto do tej pory w kwestii wyzwalania, jest tryumfem kobiety. Nic bardziej mylnego. Jak pisze Gilbert K. Chesterton (w „Obronie świata”), „jest to tryumf mężczyzny – i czysto męskiego punktu widzenia”. Chesterton dodaje, że ten ruch nie powinien nazywać się feminizmem, ale maskulinizmem. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Odkąd istnieje człowiek, istniały dwa punkty widzenia rzeczywistości: męski i żeński. Te punkty widzenia toczyły ze sobą spory (co nie oznacza rywalizacji między kobietą i mężczyzną), ale też znakomicie się dopełniały, czego przejawem jest małżeństwo i w ogóle to, że mężczyznę ciągnie do kobiety, a kobietę do mężczyzny.

Różnice w tych punktach widzenia są doskonale opisane w wielu mądrych książkach i chyba nikt o zdrowych zmysłach nie wątpi w istnienie różnic w sposobach widzenia świata przez obie płcie. Są tak widoczne, że niemal namacalne. Mężczyźni, jak uważa Chesterton, zawsze głosili konieczność trzymania się abstrakcyjnych reguł prawa, z logiki wyciskali co się dało i uważali, że kanon zachowań obowiązujący w klubie czy parlamencie, na zasadzie dżentelmeńskiej umowy, nie może być w żadnym wypadku naruszony. Chesterton mówi także o bezstronności intelektualnej, która dla mężczyzny zawsze była „strawą dla ducha”, tak istotną, jak istotna jest strawa dla ciała, oraz o przeświadczeniu, że z całą powagą należy przestrzegać reguł gry. W tak barwny sposób można pokrótce scharakteryzować czy zakreślić obszary, po których porusza się męska myśl.

Kobieta zaś wierzyła, według Chestertona, że ludzi poznaje się po owocach, że racjonalne argumenty nie decydują o szczęściu i smutku, że trzeźwy zdrowy rozsądek jest najskuteczniejszy w życiu, że nieważne, kto ma przywileje, bo i tak liczy się władza, i że prawdziwy pożytek z mężczyzny, cytując Anglika, „to ryba, którą złapał, lub pole, które zaorał, a cała reszta, od parlamentu poczynając a na sporcie kończąc, to tylko zabawy małego chłopca”. To kobieta zawsze uważała, że jeżeli mężczyzna jest głową, to ona jest szyją. I trudno się nie zgodzić z wyżej wymienionymi cechami.

Kobieta decydowała, co rodzina zje na obiad i do którego pójdzie kościoła, a mężczyzna decydował, na kogo rodzina będzie głosować w najbliższych wyborach. Były to prawie dwie rzeczywistości, dwie planety (niczym osławione Wenus i Mars): Domena kobiet obejmowała prywatny świat domu i rodziny, a domena mężczyzn – publiczny świat pracy i politykę. Te światy były od siebie oderwane, choć myliłby się ten, kto sądziłby, że oderwanie to miało charakter nagły, brutalny.

Każdy z tych światów miał – i ma nadal, jeżeli ktoś nie uciekł ze swojego – swoją wartość. I tych wartości jednak nie da się tak łatwo zmierzyć, porównać. Po czym miałoby nastąpić oświadczenie tonem nieznoszącym sprzeciwu, że jeden ze światów – wiadomo który – jest lepszy, ciekawszy i jedynie istnienie w nim daje człowiekowi spełnienie, szczęście oraz satysfakcję.

Feministki natomiast, rzekomo reprezentujące kobiety, przyznały z całą mocą, że to my, mężczyźni, przez całe tysiąclecia mieliśmy rację, a one, kobiety, myliły się. Uznały, że to nasze zajęcia – w barach, parlamentach czy na innych arenach – są wspaniałe, warte zachodu i starań, nobilitujące i niezwykle ważne dla świata, a kobiety zwyczajnie błądziły, kiedy je przez stulecia wyśmiewały. Kobiety, według feministek, wykonywały zajęcia nieistotne, mało ciekawe, o znikomym znaczeniu dla ludzkości. Feminizm krzyczy: „To, jak mężczyzna postępował przez te całe wieki, jest właściwe i słuszne! My chcemy robić to co oni!” Jeżeli ich teorie o rywalizowaniu płci są prawdziwe, to ruch feministyczny oznacza kapitulację przed męskim intelektem. Oznacza zwycięstwo męskiej logiki nad kobiecym zdrowym rozsądkiem.

Na zakończenie – coś o kobietach

Można jeszcze tylko dodać, że mężczyźni są dla kobiet lepsi, niż się feministkom wydaje, ale już to zostawmy. Zakończmy w tym miejscu mówienie o bajkach feminizmu, a przejdźmy do rzeczy dużo istotniejszej. Należy z całą stanowczością powiedzieć, że jeszcze dużo wdzięczności, zrozumienia i dobra musi z nas, mężczyzn, wypłynąć w stronę kobiet, by naprawdę otrzymały to, co jesteśmy im dłużni (rachunek do zapłaty, trzeba przyznać, jest spory!). Można stwierdzić, że przecież postępem naukowo-technicznym kierowali mężczyźni i tym ułatwili życie kobietom (poza pigułką antykoncepcyjną, która tylko pozornie życie ułatwia, a tak naprawdę je rujnuje). Można tak zrobić, ale ja wolę stwierdzić, że postęp, którym przewodził mężczyzna, był jego psim obowiązkiem względem kobiety. Takich obowiązków jest jeszcze wiele.

Tomasz Powyszyński

---

Tekst ukazał się pierwotnie w grudniowym numerze „Gońca Wolności”.

www.koliber.org Stowarzyszenie KoLiber to ogólnopolska organizacja łącząca ludzi o poglądach konserwatywnych oraz wolnorynkowych. Posiadamy ponad 20 oddziałów w miastach całej Polski. Konserwatyści, liberałowie, libertarianie, wolnościowcy, monarchiści, minarchiści, anarchokapitaliści, antykomuniści. Licealiści, studenci i przedsiębiorcy - młode pokolenie, któremu bliskie są wartości takie jak: ochrona własności, wolność gospodarcza, rozwój samorządności, szacunek dla historii i tradycji oraz silne i bezpieczne państwo. W naszej działalności dążymy do: I Realizacji idei wolnego społeczeństwa. II Całkowitego poddania gospodarki mechanizmom rynkowym. III Obrony suwerenności państwowej. IV Stworzenia "silnego państwa minimum" opartego na rządach Prawa. V Rozwoju samorządności. VI Poszanowania tradycji i historii. VII Uznania szczególnej roli Rodziny Działając w KoLibrze pragniemy zarazem inspirująco i twórczo wykorzystać spędzany wspólnie czas. Pole naszej działalności jest niezwykle szerokie: od tak poważnych przedsięwzięć jak międzynarodowe konferencje, obozy naukowe, panele dyskusyjne poprzez uliczne manifestacje aż po nieformalne spotkania, imprezy integracyjne oraz pikniki. Różnorodność nurtów sprawia, że są wśród nas ludzie o różnych poglądach. I właśnie to jest naszą siłą. Nie zawsze się zgadzamy, ale to jedyne takie miejsce na polskiej scenie politycznej, gdzie prawica potrafi rozmawiać i wypracowywać kompromisy. Poszczególne teksty zamieszczane na blogu nie są oficjalnym stanowiskiem Stowarzyszenia.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka